Przełam bariery, które blokują Cię w nauce języka
Gdy dążysz do jakiegoś celu – nauka języka, zmiana pracy, rozwój siebie – zawsze masz dwie opcje: 1. robić coś, by zbliżyć się do osiągnięcia go, 2. nie robić nic i stać w miejscu. Dlaczego nie wszystkim udaje się zrealizować marzenia?
W ostatnim artykule zapytaliśmy o ukryte scenariusze, które kierują życiem Polaków w Norwegii.
Otrzymaliśmy ponad sto odpowiedzi, które pokazały nam, jak ten temat jest ważny. Odkryliście przed nami negatywne scenariusze, które dotykają lub dotykały Was i Waszych znajomych. W tym miejscu zebraliśmy najsilniejsze bariery i scenariusze, które blokują nas w nauce języka.
Przeanalizujmy po kolei, jakie są typy barier, jak je zidentyfikować, a następnie, jak zacząć je eliminować.
Krok 1: Identyfikacja
Są dwa typy barier, które mogą przeszkodzić Ci w dążeniu do celu.
Bariery aktywne
Są to rzeczy, ludzie lub myśli, które nie pozwalają nam czegoś zrobić.
Część z tych barier jest od nas niezależna, np. wypadek na drodze, który spowodował, że spóźniliśmy się na ważne spotkanie. Takimi nie warto się przejmować.
Jednak dużo częściej są to rzeczy wokół nas, które świadomie akceptujemy.
Może to być bliska Ci osoba, która powtarza, że nie dasz rady, że nie zdobędziesz tej pracy, że Ci się nie uda.
Za miesiąc Ci się znudzi, jak zawsze.
– mon4
Daj spokój. I tak się nie nauczysz.
– Krzysiek
Mi się nie udało, to Tobie też się nie uda.
– Ania
Innym razem sami sobie tworzymy aktywne bariery. Decydujemy się używać angielskiego, przez który nie ćwiczymy norweskiego w codziennych kontaktach.
Po co mi norweski, skoro i tak wszędzie dogadam się po angielsku
– Kasia, Maria, Katarzyna
Lub otaczamy się jedynie Polakami, przez co nauka języka staje się zbędna.
Mój mąż, który pracuje w większości z Polakami, twierdzi że jemu język jest niepotrzebny.
– Kata
Do barier aktywnych szybko się przyzwyczajamy, aż z czasem sami w nie uwierzymy. Zaczynamy myśleć, że to, co mówią inni może jest prawdą. Albo zupełnie nieświadomie powielamy ukryte scenariusze, które następnie kierują całym naszym życiem.
Nie mam głowy [talentu] do języków.
– Kasia
Norweski jest trudny i nie mam zdolności językowych.
– Anna
Czy nie zrobię z siebie głupka?
– Kasia
Gdy uwierzysz, że nie masz talentu do języków, to zawsze będzie Cię blokowało przed podjęciem działania.
Bariery pasywne
Są to rzeczy lub ludzie, których brak nie pozwala nam czegoś zrobić.
Te rzeczy nie istnieją, nie są pod ręką lub wydaje nam się, że ich nam brakuje.
Schowałeś podręcznik do szuflady, więc nie zajrzysz do niego przez cały tydzień.
A może nie masz pod ręką czystych fiszek, więc nie zanotujesz nowego słowa.
Albo na biurku skończyły się kartki, a zeszyt leży na półce, więc nie zapiszesz ćwiczenia z Nocnej Sowy – tylko zrobisz je na szybko w głowie.
Takich barier są tysiące, a część z nich sami sobie tworzymy w głowie.
Np. nie masz idealnej książki do nauki norweskiego, więc nie zabierzesz się wcale za naukę.
Albo brakuje Ci nagrań:
Jest ok, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby był lektor.
– Bogdan, Marta, Kasia, Becia
Fajna książka/ćwiczenie/strona, ale gdyby były nagrania, to by było lepiej.
A kiedy już są nagrania:
Fajnie, że są nagrania, ale jeszcze nie miałem czasu ich słuchać.
– Michał
Czy widzisz ten niekończący się łańcuch?
Nie mam materiałów – nie mam nagrań – nie mam czasu – nie mam warunków – nie mam talentu – nie mam…
Niezależnie od wszystkiego, choćbyś był właścicielem biblioteki i miał niekończący się (płatny) urlop, zawsze będzie Ci czegoś brakowało. Wymówki też są barierami.
Pasywne bariery wynikają z naszych (złych) nawyków, lenistwa i nastawienia na to, co przyjemne, a nie trudne. Możesz łatwo je zidentyfikować – wystarczy, że spojrzysz krytycznie na swój dzień.
Ludzie pracowici i perfekcjoniści też miewają bariery, a jedną z najczęstszych jest bariera mówienia. Jest to poczucie, że brakuje nam słownictwa albo umiejętności z gramatyki.
Zacznę mówić, jak tylko nauczę się więcej słówek i opanuję gramatykę perfekcyjnie.
– Lucyna
Nad tym króluje mój obrzydliwy perfekcjonizm, co to zabrania mi konwersować w języku norweskim dopóki nie opanuję gramatyki, za żadne skarby świata!
– Barbara
Pytania do przemyślenia:
- Jakie rzeczy przeszkadzają Ci w osiągnięciu celu?
- Czy rzeczywiście brakuje Ci czegoś, żeby zacząć naukę języka?
- Czy czujesz, że realizujesz któryś z ukrytych scenariuszy?
- Czy są wokół Ciebie osoby, które zniechęcają Cię przed podjęciem działania?
Krok 2: Eliminacja
Gdy już rozpoznasz bariery, które blokują Cię w dążeniu do celu, możesz je wyeliminować.
Nie wiesz, czego nie wiesz
Nie wiem jak Ty, ale my często spotykamy się z twierdzeniami, które nie mają żadnego logicznego uzasadnienia, a są ciągle powtarzane.
Trzeba być młodym, żeby dobrze poznać język.
– Dorota
Norweski jest ciężkim językiem to fakt.
– Marta
Nie jest to łatwy język.
– Grażyna
A który język jest łatwy?
Większość barier (i wymówek) wynika z błędnych założeń i przeświadczeń.
Mówisz sobie “nie dam rady” zanim naprawdę spróbujesz. Łatwiej już przy pierwszej trudności poddać się i wrócić do tego, co już masz.
W ten sposób sam sobie tworzysz barierę, która Cię paraliżuje i przez którą stoisz w miejscu.
Dużo trudniej jest porzucić swoje przeświadczenia i wyobrażenia, i z otwartym umysłem zacząć zgłębiać temat.
Możesz przecież dowiedzieć się, jak to jest naprawdę, porozmawiać z ludźmi, którzy mają doświadczenie i już doszli tam, gdzie Ty dopiero marzysz, żeby dojść.
Bądź bezlitosny dla barier, które nie pozwalają Ci realizować swoich planów. Błędne założenia, brak wiedzy i usilne pozostawanie przy tym, co jest teraz, pozostaw za sobą.
Porozmawiaj z ludźmi, którzy już opanowali jakiś język obcy – nie słuchaj narzekań osób, które boją się zmian i podjęcia wysiłku.
Poczucie winy
Wiem, że muszę się pilniej i efektywniej uczyć.
– Catalina
Muszę już mówić, bo przecież uczyłam się już w Polsce.
– Justyna DP
Muszę nauczyć się tego języka i w tym przypadku słowo muszę paradoksalnie sprawia, ze mi się nie chce…
– m
Zaczynam od jutra! Tylko, że już od ponad roku.
– Maciej
Wiele osób pisze do nas z wielkim zapałem, że chce poznać norweski, wreszcie przełamać barierę mówienia, albo dostać lepszą pracę w Norwegii, ale mimo dobrych chęci i “motywacji” nie mogą tego zrobić. Nie mogą przestać być leniwi i z tego powodu robią sobie wyrzuty sumienia.
Po prostu się nie chce.
– nonze
Chcę, ale mi się nie chce.
– Kasia
Fakt, że czegoś Ci się nie chce może mieć różne przyczyny, ale jedną z najczęstszych jest przymus.
Gdy powtarzasz sobie, że coś musisz albo powinieneś, skazujesz się na emocjonalną porażkę, bo nie robisz tego z własnej woli i chęci.
W dodatku, jeśli powtarzasz to sobie już od dawna i nadal nie możesz podjąć działania, wpędzasz się w przytłaczające poczucie winy.
Będąc pod wpływem takiego przymusu i poczucia winy, w jaki sposób masz czerpać radość z nauki?
Gdy nauka kojarzy się wyłącznie z ciężką pracą, to oczywiście, że nie chce się i w efekcie nie udaje się.
Podobnie jest, gdy “musisz się nauczyć, bo chcesz zmienić pracę.” Już w pierwszym artykule na tym blogu pisaliśmy, że taka motywacja da Ci tylko chwilowy zryw, który minie równie szybko, jak się pojawił.
Dopiero gdy uczysz się dla samego siebie, dla własnego rozwoju, ciekawości, z fascynacji do języka i jego używania – dopiero wtedy nauka może Ci sprawić prawdziwą radość. Wtedy nie ma mowy, żeby Ci się nie chciało i nie udawało.
Z drugiej strony, skoro tak wielu ludziom się nie chce, czy to nie jest dla Ciebie świetna wiadomość?
Jesteś na tym blogu, bo Tobie się chce. Wierzę, że będziesz więc jednym z tych nielicznych, którym uda się osiągnąć cel.
Gdy uczysz się z ciekawości i chęci rozwoju, niezależnie jaki jest Twój dalszy cel, osiągniesz go szybciej (i z większą przyjemnością) niż ktokolwiek, kto “musi.”
Strach przed porażką
Moja przepowiednia to chyba to, że nigdy mi się nic nie udaje.
– Patrycja
Drugim, równie destrukcyjnym uczuciem jest strach przed porażką i podświadome pytanie: A co, jeśli mi się nie uda?
Wiemy, że kreatywni i ambitni ludzie mają tendencję do przytłaczania się ilością zadań i wszystkimi możliwościami, które przed nimi stoją.
Jeszcze gorzej mają perfekcjoniści.
Pomyśl o takiej sytuacji. Chcesz poznać norweski. Widzisz, ile jest fajnych materiałów, ściągasz i kupujesz, co się da. Robisz sobie (zbyt) ambitny plan, chcesz poświęcić kilka godzin dziennie na naukę.
Zaczynasz się uczyć. Wszystko idzie dobrze – poznałeś masę słów. Po kilku miesiącach wychodzisz z domu. Na przystanku zaczepia Cię miła starsza pani, a Ty nie rozumiesz ani słowa! Zająkujesz się, odpowiadasz coś łamanym (ze stresu) angielskim i szybko uciekasz z “miejsca wypadku.”
Poczucie winy: 10
Strach (przed Norwegami): 10
Wiara w siebie: 0
Czas bez nauki: 4 tygodnie
Nigdy nie zacznę mówić. Nigdy mi to nie wyjdzie.
– Paulina
Za każdą nieudaną rozmowę z Norwegiem robiłam sobie niezłe wyrzuty.
– Justyna DP
To mocna, psychologiczna zależność – każda porażka powoduje kumulowanie się negatywnych emocji i strachu przed kolejną taką sytuacją.
Żeby się tego pozbyć, musisz sobie szczerze odpowiedzieć: Czy nie masz prawa popełnić błędu?
Zawsze będą słowa, których jeszcze nie znasz. Zawsze będą sytuacje, które są dla Ciebie nowe. Zawsze będzie coś, czego jeszcze nie wiesz. Czasem, mimo że próbowałeś z całych sił, może Ci się coś nie udać. Zaakceptuj to.
Tylko otwarcie się na możliwość popełnienia błędów otwiera przed Tobą wspaniałą możliwość nauczenia się czegoś nowego.
Pytania do przemyślenia:
- Jakie masz założenia odnośnie nauki języka?
- Kogo możesz zapytać, jak naprawdę wygląda osiągnięcie celu, o którym marzysz?
- Czy są jakieś sytuacje, które wywołują w Tobie poczucie winy?
- Czego boisz się najbardziej w nauce języka? Czy ten strach wynika z Twoich złych doświadczeń, czy niczym niepopartych przypuszczeń?
- Czy wolno Ci popełniać błędy?
Czy po przeczytaniu tego artykułu, jesteś gotowy na zmianę? Czy jest to zbyt ryzykowne i wolisz zostać tam, gdzie jesteś?
Czy może masz już to wszystko za sobą? Podziel się w komentarzu.
Twój komentarz
Komentarze:
Ja jestem w tej grupie perfekcjonistów. Nie pojadę do Norwegii szukać pracy, dopóki dobrze nie opanuję języka. Żeby chociaż biegle rozumieć. Nie chcę być postrzegana prze Norwegów jako imigrantka za pracą do Ziemii obiecanej. Chcę poczuć, że mam jakąś wartość – ukończone studia, certyfikaty z angielskiego i norweskiego, doświadczenie i jasny cel. Uczę się narazie w domowym zaciszu, a poznawanie norweskiego to dla mnie czysta frajda. Jednocześnie swoją naukę traktuję bardzo poważnie. Wieczorynki po norwesku, nagrania, audiobooki. Często próbuję różnych metod. Fajnie byłoby poznać jakiegoś norwega, z którym mogłabym pogadać w jego języku. Ale tu koło się zapętla, bo nie chciałabym zacząć gadać, nie znając już norweskiego na jakimś komunikatywnym poziomie. Pracuję jednak nad zmianą myślenia:-)
Fajnie, że masz takie pozytywne podejście. Jestem pewien, że poznasz jeszcze wielu interesujących Norwegów. :)
Olu, a ja jestem germanistą, uczę się norweskiego od roku, może byśmy spróbowali spotkać się na Skype i porozmawiali/konwersowali/ popytali się nawzajem/może się bardziej zmotywowali/zweryfikowali swoją wiedzę. Bardzo możliwe, że w znajomości norweskiego jesteś na wyższym poziomie niż ja i jeśli nie będzie Ci pasowało, po prostu mi to powiesz :-)
O! Albo Polaków też fajnych możesz poznać. :)
@OlaS, Szymon- Ja też uczę się norweskiego od około 2 lat. Tak, jak Szymon, jestem germanistką, a norweskiego uczę się sama i właściwie tylko dla przyjemności. Do Norwegii się raczej nie wybieram na dłużej, mimo tego, że może gdzieś w głębi serca, bardzo bym chciała.
Jeżeli tylko macie ochotę, chętnie porozmawiam z Wami na skypie. Może wspólnie będzie nam łatwiej zmotywować się do nauki:)
Ostatnio praktykuję taką metodę z przyjaciółką z Polski w celu nauki hiszpańskiego i muszę przyznać, że jest to naprawdę świetna motywacja dla każdej z nas.
Pozdrawiam
Ja mogę pomoc w hiszpańskim , go ob uczę i tez sprawdzić moj norweski ;);););)
Ola, powiem tylko tyle, że ja przed przyjazdem do Norwegii chodziłam na kurs przez prawie 5 miesięcy (zajęcia miałam z Norwegiem a kurs zakończyłam “egzaminem”) a po przyjeździe tutaj nie zrozumiałam w sklepie szybkiego “chcesz siatkę?” i po dwóch sekundach “chcesz rachunek?” i dosłownie mnie zemdliło bo to było jak zderzenie ze ścianą i nie mogłam uwierzyć, że tego nie zrozumiałam!! Oczywiście każdy z nas jest inny, ale moim skromnym zdaniem, żeby biegle rozumieć, trzeba po prostu przebywać wśród Norwegów. Ale super, że trenujesz ucho słuchając audiobook’ów i nagrań:)
“Zacznę mówić, jak tylko nauczę się więcej słówek i opanuję gramatykę perfekcyjnie.” to było moje wielkie przekleństwo. Od września na nowo ruszyłam z konwersacjami po angielsku i kursem norweskiego od podstaw, przełamuje bariery w mówieniu i walczę z kompleksami. Dam radę, bo jak nie ja to kto? ;) Pozdrawiam
Dobre postanowienie. Trzymamy kciuki!
To fakt, ja też się boję mówić po norwesku, nawet z nauczycielem, bo mi jakoś tak głupio i się krępuję, że nie wiem, jak powiedzieć to czy tamto. Dlatego bardzo często po prostu przerzucam się na angielski, bo znam go dobrze, a nauka tego języka to moja pasja i sama przyjemność (mam nadzieję, że norweski też będzie, jak już skończę kurs i będę chciała rozwijać słownictwo ;)), a znów z osobami, których angielski jest ojczystym językiem nie rozmawiam prawie wcale (częściej piszę), bo denerwuję się, że powiem coś nie tak albo niepoprawnie i w efekcie tak właśnie się dzieje. Wiem, że nie powinnam przejmować się potknięciami, bo fakt, że ktoś stara się mówić w twoim ojczystym języku już sam w sobie jest miły (przykład: Norwegowie mówiący “dzień dobry” albo inne proste zdania), a mimo to ciężko mi się przemóc. Wiem, skąd bierze się mój perfekcjonizm i gdzie leży przyczyna, ale nie umiem tego wyeliminować. Tak czy siak, uczę się i często sama dla siebie, w głowie, tłumaczę sobie proste zdania z polskiego na norweski, więc mam nadzieję, że wkrótce się przemogę i będę chętniej mówiła po norwesku :)
Cieszy mnie, że poza problemami stricte językowymi, poruszacie również problemy natury psychologicznej. To w jakiś sposób pocieszające, że jest więcej osób, które mają tak jak ja.
Często wydaje nam się, że to tylko my mamy jakiś problem i że innym nauka jakoś łatwiej przychodzi. Prawda jest jednak taka, że każdy z jakimś większym lub mniejszym problemem się zmaga. Różnimy się tylko tym, jak na to reagujemy. Jedni się poddają. Inni zaczynają kolejny raz. Myślę, że to może być pocieszające, kiedy się odkryje, że nasz problem to powszechne zjawisko. A może nawet to normalny proces (nie problem) przez który trzeba przejść?
Jestem w Norwegii już od 4 miesięcy. W pierwszym miesiącu moim scenariuszem było szukanie pracy, więc nauka języka była trochę z boku.
Jak znalazłem pracę to wziąłem się do nauki i przez drugi miesiąc z poziomu “prawie zero” wskoczyłem na poziom “Kali jeść” i uważałem to za niezwykły sukces. Potem pojechałem na dwa tygodnie do Polski i wybiłem się z rytmu. Plan legł w gruzach, po powrocie zapał trochę przygasł bo odrobienie dwóch tygodni to było trochę za dużo, no i tak zaległości się nawarstwiają a cel się oddala, rytm nie wraca. No ale Muniek w końcu śpiewał, że ambicja zabija ;) A dodatkowo znajomość angielskiego sprawia, że komunikacja z Norwegami po norwesku to ogromne wyrzeczenie i utrudnienie dla obu stron.
Wszystko o czym piszecie jest jak najbardziej prawdziwe, poczułem to na sobie, sprawdziłem i walczę z tym cały czas :) A inspiracji i natchnienia szukam tutaj, z dobrym skutkiem. Oby więcej takich miejsc w sieci ;)
Nie dziwię się, że kiedy szukałeś pracy, nauka była na boku. Do nauki potrzeba spokoju (tzn. ja to tak postrzegam, bo pewnie znajdą się osoby, które mimo tego dyskomfortu potrafią zrobić postępy). Swoją drogą szybko znalazłeś tę pracę i gratuluję, że równie szybko zacząłeś się komunikować. Bariera mówienia przełamana niemal natychmiast. :) Teraz pozostaje tylko wrócić na dobre tory. Przerabiałam to wiele razy po powrocie z Polski. Na szczęście zawsze się udawało. Tobie też tego życzę.
To wszystko prawda jednak przede wszystkim to brak profesjonalnych lektorów powoduje, że ten język jest trudny do nauki. Ta cała reszta jest prawdą
Ciekawa opinia. Masz na myśli ludzi, którzy nauczają, czy lektorów na płytach do nauki języka?
Dzię-ku-ję!
Osobiście jestem perfekcjonistą, ale nie czuję, by to ujemnie wpływało na moją naukę (dobra, spowalnia ją, bo każde słowo muszę sprawdzić w różnych źródłach, mieć dokładne-dokładne znaczenie, opanować wszystkie wyjątki w danej regule gramatycznej – ale ja tak wolę, wolniej, a dokładniej i bez błędów), pozostałe etapy przeszłam. Przez całe gimnazjum i liceum żyłam w przeświadczeniu że jestem głąbem, tyrałam jak głupia, a wciąż zawalałam testy z angielskiego, niemieckiego, łaciny, wiedza szybko ulatywała, wypadałam bardzo blado w porównaniu z moją przyjaciółką. Do tego słyszałam w ramach pocieszenia, że nie mam zdolności językowych, więc to tak naprawdę nie moja wina, tylko taki los. Ale się uparłam i na studiach zapisałam się na kurs szybkiego czytania, pod koniec liceum zaczytywałam się w książkach o metodach uczenia się, i – nie do wiary! – da się! Nauka daje mi dziką satysfakcję, hobbistycznie zajęłam się językami, nie ma dnia, w którym bym się nie uczyła dla samej przyjemności. Życie jest piękne.
Co do “na naukę nigdy nie jest za późno”, chodzę na fiński z pewnym emerytem, i komu o nim nie opowiadam, to ludzie pierwsze to pytają, czemu mu się chce i czy nie ma co robić na starość. Pan natomiast świetnie sobie radzi, dużo ćwiczy, na testach poniżej 90% nie schodzi, i tylko ze słuchaniem nagrań ma problem. Można? Można. A z wewnętrznych barier utrudniających naukę… Sowo, czy masz jakieś porady dla osób mających problemy z koncentracją i skupieniu się na jednym zadaniu?
Z wyrazami szacunku
Kazik
Świetna historia i to zdanie
to podejście, którego życzymy każdemu. Pana emeryta już polubiłam. Tacy ludzie swoją postawą zaginają wszystkich maruderów i takich, którzy niby mają potencjał ale na tym się kończy. Zresztą Ty też już udowodniłaś, że coś takiego jak “brak talentu” nie istnieje.Pytanie odnośnie koncentracji i skupianiu się na jednym jest doskonałe. Chciałabym kiedyś o tym napisać artykuł, bo wiem jak jest to kluczowe w efektywnej nauce. Ja też staram się opanować tę trudną sztukę. Jedną ze skutecznych technik jest praktykowanie mindfulness (albo innych form medytacji). Jeżeli Cię to interesuje to tu masz dwa linki, żeby zacząć:
How to Meditate
Taming the Mind
Dziękuję za komplement i mam nadzieję, że moja historia kogoś zmotywuje i pocieszy. Dziękuję też za linki i czekam na artykuł!
Z wyrazami szacunku
Kazik
Mam podobną historię i uwielbiam ten stan! ;)
Jak przyjechałem do Oslo, bo wcześniej pracowałem w Mosjóen na wielkiej budowie pod egidą Amertykanów i jedynymi obowiązującymi tam językami były angielski i polski. Pracuje tu od 2007 do teraz. Na początku 2008 poszedłem na kurs organizowany (już nawet nie pamietam nazwy tej tej szkoły) przy Carl Johans Gate fajne miejsce. Lektorem była studentak i uczyliśmy się z Pa vei. Byłem strasznie zapalony do tej nauki. Uczyłem się razem moim przyjacielem bo mieszkaliśmy razem. Ale z czasem zapal mijał, Nie umniejszając lektorce jej zajecia były piekielnie nudne, sam ten podręcznik tez mnie powalał, i tak po zakończeniu jednego kursu kilku tygodni daliśmy sobie spokoj z nauka w tej szkole. Zreszta motywacja tez była kiepska bo wciąż pracowałem z Polakami a moi szefowie rozmawiali ze mna po Angielsku. Pod koniec 2008 zmieniłe mprace i trafiłem do Oslo sporveier . Wtedy oprócz kwalifikacji trzeba było znac dobrze angielski a norweski jako tako. teraz na odwrót jest. Pracuje w tej firmie do tej chwili, komunikuje się po norwesku i angielsku, brakuje mi polskiego, ale cóz siła wyższa. W 2009 rozpocząłem kurs na słynnym Rosenhof, druga cześć Pa vei i pierwsza Stein pa stein. Jak dla wtedy pani , która skierowała mnie na ten kurs powiedziała ze dam sobie radę, chociaż ja nie byłem w ogóle tego pewien. Grupa liczyła w porywach do 24 osób, nauczycieli było 2 , pan i pani, pan pięknie mowil po Norwesku i katował nas składnia zdania, a jak się rozgadał to trudno mu było przerwac, z kolei pani była trochę bardziel flexi, i pozwalała nam swobodna interpretacje jezyka. W grupie głównym jezykiem był angielski. Kurs miałem 4xTydzien po 4 godziny. Czyli dość intensywnie, Ale niestety nie wiele się tam nauczyłem. mimo regularnego chodzenia, odrabiania lekcji itd. Te podręczniki w ogole mi nie pasowały i nie pasuja, nauczyciele mimo dobrych checi, do nauki tez nie motywowali. Od tego czasu zaprzestałem pobierania Nauk Jezyka Norweskiego, i właściwie robię to sam z przerwami albo chceniami od czasu do czasu. To tyle odnośnie mojej historii która mam nadzieje , że uwiodła. Mam 57 i uważam ze nauka czegokolwiek a w szczegolnosci jezyka obcego jest wyzwaniem dla umysłu, ducha i ciała. Kto tego nie rozumie to głąb, Sam mam problemy z zapamiętaniem słówek mimo ze je zapisuje, sprawdzam na PC itd. wciaż je zapominam, ale z czasem stwierdzam ze mogę rozmawiać w miarę swobodnie z pania ze sklepu, albo wspolpasazerem w samolocie, albo nawet z moim kolegami z pracy mimo, ze momentami bełkocą tak , że sami siebie nie rozumieją, co prawda im dalej w las tym więcej drzew i zaczyna brakować słownictwa. Jeżeli trafie na intersujący tekst w gazecie w książce to zasiadam do niego i czytam tak długo, az zrozumiem. Najwiekszą trudność sprawia mi składnia i budowa zdań, czyli to czego nas uczył pan na kursie, ale moja przyjaciólka biegle wladajaca norweskim, powiedziała mi ze najlepiej jest się nauczyć tych zwrotów, na pamięć nie próbować tego nawet tłumaczyć na polski wg. polskich reguł bo to nic nie daje. i cos w tym jest. Ale moim największym problemem jest trudność w zapamiętywaniu słów, które pojawiają się często , pamiętam je chwile a po krótkim czasie znów mi ulatują. Bardzo dużo daje konwersacja, ale konwersacja z osobą która mówi wyraźnie, nie za szybko, jak widzi takiego misia jak ja to od razu zwalnia w mowie, i wręcz sama ciagnie rozmowe na poziomie podobnym do mojego powoli podnosząc poprzeczke. To jest ideał i wieka motywacja. A moje doświadczenia w nauce norweskiego to od razu skok na głęboka wodę i walka , żeby nie utonąć, I jak na razie nie tonę a wręcz pływam i to coraz lepiej. Tym bardziej nie mogę zrozumieć ludzi w większości dużo młodszych ode mnie , że nie ucza się się jezyka, że twierdza ze angielski wystarczy , ale często ten angielski tez jest na poziomie takim sobie. Czasy się zmieniają i albo chce się być kimś tutaj w Norwegii, to trzeba znać Norweski, albo być traktowanym jako nisko wykwalifikowana siła robocza, bez znajomości języka. To powinna być najwieksza motywacja do nauki norweskiego. Sorki za taki długi wpis.
Pewnie, że historia uwiodła. :) Nie musisz się przejmować długością, wręcz przeciwnie, dzięki za podzielenie się nią.
Miałeś długą przeprawę z norweskim i widzę, że spotkałeś się po kolei z wieloma barierami. Od braku kontaktu z językiem i używaniem angielskiego, aż do nudnego podręcznika i nieprzyjemnych kursów. Podziwiam Cię za wytrwałość. Wiele osób by machnęło na to ręką i na długi czas zupełnie zrezygnowało z nauki. Cieszę się, że nadal masz zapał.
Nauka słownictwa to najdłuższy etap w rozwijaniu języka. Czasem wydaje nam się, że nie możemy zapamiętać wielu słów mimo, że staramy się najbardziej jak potrafimy. Założę się, że zapamiętujesz dużo więcej niż Ci się wydaje. Co któreś słowo rzeczywiście może sprawić problemy i ono rzuca cień na całą naukę. Znam to dobrze z własnych doświadczeń.
Jesteś już na poziomie, gdzie nie widać takich postępów, jak na początku. To normalne. Marta opisała ten etap w artykule Brak postępów.
Dzięki za cenną lekcję.
Życzę wszystkiego dobrego.
Dobrą i skuteczną metodą jeśli nie mozesz zapamietać jakiegos słowa jest narysowanie go. Wedle swoich możliwości. Tak jak potrafisz. Nie chodzi tu o artyzm ,ale o skupienie się na tym słowie. Czasami gdy mam takie problemy, rowniez staram stworzyć sie rebus lub kotwice pamięciową z jakimś polskim słowem. Wprowadzenie klimatu zabawy i relaxu pomaga. Mocno wierze w to,ze te słowa jednak gdzieś sobie czekają i dojrzewają w nas. Często jest tak,że nie pamietam jak cos powiedzieć mimo,ze sie uczyłam,i teraz chce użyć tego w zdaniu,ale gdybym np usłyszała to słowo w wypowiedzi drugiej osoby to bym zrozumiała co ono znaczy. Czyli to słowo nie jest całkiem nieznanym ale” dojrzewającym ” w naszym umyśle dlatego tak wazne by robic sobie powtórki ;) powodzenia!
Moim największym problemem/barierą w nauce, nie tylko języka, jest moja kompletna dezorganizacja oraz skłonność do rozkojarzania się. Co gorsze, moi bliscy wcale mi w tym nie pomagają, wręcz przeciwnie, często odciągają mnie od zaplanowanych zajęć. Pracuję, odbywam trzyletnie płatne szkolenie zawodowe, uczę się angielskiego i norweskiego. To, że mam masę nauki i obowiązków to jest mało powiedziane. Przy tym wszystkim staram się również uprawiać sport, nie można przecież cały czas siedzieć i zakuwać. Niestety, każde “oderwanie” się od wykonywanego zadanie powoduje to, że najczęściej do niego nie wracam albo wracam z wielkim opóźnieniem. Łatwo się rozpraszam i ulegam sugestiom bliskich, żeby odpocząć, pogadać itp. Często też nie respektują oni mojego “planu” dnia, mój chłopak ma wręcz pretensje do mnie o to, że nie możemy spotykać się kiedy chcemy, bo ja się wiecznie uczę.
Barierę w mówieniu przełamałam swego czasu na zajęciach w szkole językowej, gdzie w sześcioosobowej grupie każdy musiał coś powiedzieć i nie było zmiłuj. Od tego czasu nie boję się popełniania błędów, braków w słownictwie itp. Obecnie moim problemem, jeśli chodzi o mówienie, jest to, że uczę się sama i nie mam z kim pogadać. Teoretycznie mogłabym to robić przez skype jednak mam ogromną blokadę przed takimi wirtualnymi rozmowami. Stanowczo wolę rozmowy na żywo.
Paradoksalnie mam problem z wymową angielskiego. To jest tak, że wiem jak dane słowo się wymawia, słyszę je w głowie jak powinno brzmieć, ale…nie potrafię tego powtórzyć. Wydaje mi się, że to wszystko przez to, iż angielski jest tak wszechobecny, wszędzie go słyszę, wiem jak brzmią poszczególne słowa, zdania. I dlatego, że wiem jak brzmią jakoś nie ćwiczę ich wymowy. Teraz, gdy odkryłam ten problem, wszystkich słówek staram się uczyć na głos, jak również na głos czytać teksty powtarzając za lektorem. Co lepsze, z norweskim nie mam tego problemu. Brzmienie norweskiego było dla mnie początkowo tak “dzikie” i obce, że od samego początku wszystkich słówek uczę się na głos, wszystko czytam na głos. Nie ma mowy, żebym uczyła się po cichu. Ponadto wreszcie mówię głośno i wyraźnie, podczas gdy moja wymowa w języku polskim jest tragiczna. Mam wadę wymowy, przez długi czas się jąkałam, teraz mówię po prostu cicho i niewyraźnie lub za szybko, czasami się zacinam. Wiele osób nie jest w stanie mnie zrozumieć, co gorsze ja wcale nie słyszę, że tak mówię. Dopiero gdy rozmawiam/czytam po norwesku słyszę różnicę w moim głosie, wymowie, oddechu. Mam wrażenie jakbym to nie mówiła ja. Poza tym, nie wiem dlaczego, w żadnym języku obcym się nie jąkam, nie zapowietrzam, nie zacinam. A to mnie bardzo motywuje :)
Kolejnym moim problemem jest jakieś dziwne przywiązanie do mało efektywnych metod nauki wypracowanych jeszcze w szkole, szczególnie do sporządzania listy słówek, gdzie samo sporządzenie tej listy zajmuje mi sporo czasu. Efekty uczenia się w ten sposób były nadzwyczaj marne, dlatego też obecnie staram się poszukiwać innych sposobów. Teraz po każdej przerobionej części materiału staram się robić jak najwięcej ćwiczeń, pisać własne dialogi czy krótkie teksty, nie koniecznie jednak wszystko tłumacząc. Świetnym sposobem dla mnie jest też uczenie się słownictwa z piosenek-w ten sposób przyswoiłam ostatnio mnóstwo dziwacznych angielskich słów, których w życiu nie zapamiętałabym gdyby nie te piosenki. Czasami jednak mam jeszcze bariery przed wypróbowaniem czegoś nowego. Np. angielski znam na tyle, że spokojnie mogłabym spróbować przeczytać jakąś prostszą książkę ale i tak sobie wmawiam, że nie dam rady, że wszystkiego nie zrozumiem, że zostawię ją w połowie itp.
Problemem w mojej samodzielnej nauce jest też to, że nie ma kto mnie poprawiać, jeśli pojawią się ewentualne błędy. Znaczy teraz nie stanowi to jeszcze takiego problemu, przynajmniej w norweskim, ponieważ materiały z których się uczę mają zazwyczaj klucz odpowiedzi. Nie mniej jednak wolałabym, żeby ktoś od czasu do czasu sprawdził czy to co piszę jest poprawne.
No to się rozpisałam. Na zakończenie powiem tylko, że obecnie nauka języków sprawia mi ogromną frajdę. Ostatnio nie mogę się doczekać tej części dnia, kiedy “przysiądę” nad angielskim czy norweskim i zacznę się uczyć. Do norweskiego “przymierzałam” się chyba 10 lat i przez te wszystkie lata nigdy nie odważyłam się nawet zacząć. Wszyscy w około mówili, że norweski jest diabelnie trudny i w ogóle, że łatwiej to już nauczyć się stawać na rzęsach. Aż któregoś razu przypadkiem natrafiłam na Was i postanowiłam spróbować. I pomimo, że jestem jeszcze totalnie początkująca to zadziwia mnie fakt, że już potrafię coś powiedzieć np. opisać swoją rodzinę czy dzień. Z innymi językami miałam z tym problem przez bardzo długi czas, np. hiszpańskim, którego uczyłam się na studiach, a który jest przecież uważany za lekki, łatwy i przyjemny. Może musimy trafić na swój ukochany język, którego z przyjemnością będziemy się uczyć?
Dziękuję i pozdrawiam :)
Poruszyłaś tu wiele niezwykle ważnych kwestii – aż nie wiem od czego zacząć, więc może od jąkania się.
Zacinanie, zapowietrzanie i przeciąganie wymowy słów jest związane z połączeniami w naszym mózgu, które są bezpośrednio związane z językiem, w którym mówisz. Gdy uczysz się nowego języka, tworzysz nowe połączenia. Na początku nauki są one luźno powiązane z pierwszym językiem, ale z czasem coraz bardziej stają się osobnym “bytem”, który funkcjonuje w naszym mózgu. To sprawia, że mówienie w drugim języku jest osobnym procesem. Dlatego maniery i przyzwyczajenia z jednego języka (w tym też jąkanie) rzadko przekłada się na kolejne języki. Wręcz jest to bardzo lekkie “rozdwojenie” osobowości. ;-)
Druga sprawa to nauka słownictwa. Tworzenie opowiadań i dialogów oraz fakt, że wszystko starasz się powtarzać na głos, to naprawdę świetne podejście. :)
Ten mit, że jeden język jest prosty, a inny trudny – nie wiem skąd to się bierze. Jak na pierwszy rzut ucha nic się nie rozumie (norweski, chiński itp), to znaczy, że trudny. A jak dźwięki choć trochę są podobne (hiszpański, włoski) to na pewno język jest łatwiejszy. To jest jedna z głównych barier, która sprawia, że ludzie w ogóle nie zaczynają się uczyć jakiegoś języka. Inna sprawa to angielski, który wiele osób traktuje jako “prosty” tylko dlatego, że słyszą go ciągle w reklamach, nazwach i w necie. Sam fakt, że już go wcześniej słyszeli sprawia, że bariera do tego języka jest niższa.
Dzięki wielkie za podzielenie się swoimi spostrzeżeniami. Pozdrawiam!
Ja też jak OlaS jestem w grupie perfekcjonistów. Na początku mojej drogi miałem blokady przed mówieniem po Norwesku, ale gdy się już przełamałem zmieniło się wszystko o 180 stopni. Nadal się uczę i staram się dużo mówić. Nie raz pytam się Norwegów czy dobrze konstruuje zdania. Teraz jak rozmawiam ze znajomymi Norwegami to oni sami często mnie poprawiają, ale nie odbieram tego negatywnie tylko wyciągam wnioski. Obecnie chodzę na kurs gdzie są ludzie ze wszystkich stron świata i nie ma w grupie Polaków. Na przerwach jestem zmuszony do rozmów po Norwesku co wychodzi na plus :) Teraz się nie przejmuję porażkami, czy jak czegoś nie rozumiem. Często jest tak że ludzie sami o sobie myślą negatywnie co jeszcze bardziej potęguje ich w myśleniu że nie dadzą rady.
Masz rację. Negatywne myślenie o sobie nic nie pomaga i nigdy nie motywuje. Dobrze przekonać się na takim kursie, że inni też robią podobne błędy i nie jest to powód, żeby o nich źle myśleć. Podobnie nikt o nas nie powinien źle myśleć, gdy coś nam nie wyjdzie.
Jestem samoukiem norweskiego,pozatym pracuje jako wikar przez co mam aktywny kontakt z jezykiem. Wczesniej bylam na praktyce w przedszkolu i wiem ze duzo sie tam nauczylam,nawet sami Norwedzy tak twierdza,mimo to czasem mam trudnosci z komunikacja. I to mnie wlasnie doluje,generalnie jestem osoba otwarta i glupio sie czuje kiedy chcialabym wlaczyc sie do jakies rozmowy, ale niemoge bo nierozumiem o co chodzi. Mam tez czasem takie sytuacje stresowe jak opisane w artykule. Ktos mnie o cos pyta a ja nie umiem odpowiedziec i to mnie czesto zniecheca do dalszych kontaktow z Norwegami,bo przeciez zdalam norskprøve 3 to powinnam rozumiec. Zastanawiam sie jak duzo czasu trzeba zeby nauczyc sie norweskiego zeby swobodnie sie komunikowac.
Zdanie egzaminu ma się nijak do tego, jak się czujemy w komunikacji z innymi. Poczucie komfortu w rozmowie to kwestia lat obcowania z językiem i akceptacja dyskomfortu, jaki pojawia się, gdy rozmowa nie idzie gładko. Może zainteresuje Cię artykuł: Ile czasu zajmuje nauka języka?
Świetny tekst. Jeśli ktoś trafił na niego w momencie zwątpienia, to jest uratowany.
Dziękuję, uwielbiam Was. :)))
Hej,
wiecie co dla mnie jest najgorsze – wszyscy w kółko pytają – I co mówisz już po norwesku? Jestem tutaj dwa lata i porównując mój pierwszy dzień i dzień dzisiejszy to pokonałam galaktykę. Dzisiaj trochę mówię, trochę rozumiem. Dokonałam czegoś małego i …. jestem z siebie dumna. Ale jakoś tak wisi tu w powietrzu, że bez języka norweskiego jestem nikim – nie będzie pracy – a praca to podstawa, będzie wyizolowanie i bieda. To paraliżujące. Ja się ich – Norwegów boję – bo, jak zobaczą, że słabo mówię to pomyślą czego ona tu chce, musi się najpierw wykazać – potem będą profity. Przy mojej szefowej mam sparaliżowaną buzię i zapominam jak się nazywam nawet po polsku. Zaznaczam, że moja szefowa to miła osoba. Ona chyba widzi, że ja się boję a mi wstyd. Kółko się zamyka. Kiedy jestem sama czuję ulgę…
Pozdrawiam, aga
O tak, to pytanie jest załamujące. Jakby znajomość języka była czymś zero-jedynkowym. Nie przejmuj się tym, bo to Ci, którzy zadają to pytanie nie rozumieją, że to proces. Z szefową spróbuj się trochę oswoić. Jeśli jest życzliwa, to powiedz jej po norwesku, że się boisz mówić, ale bardzo chcesz się nauczyć norweskiego… Kiedy jej to powiesz, to nigdy więcej nie będzie Ci już wstyd. :) Jak zobaczysz w jej oczach zrozumienie, to za każdym razem będzie Ci łatwiej. Staraj się sama zaczynać rozmowę, choćby prostymi zdaniami. To łatwiejsze niż czekanie na to, co ona powie i nerwowe szukanie jakiejś odpowiedzi. Małymi krokami będzie coraz lepiej.
Może ktoś z Was ma podobne doświadczenia? Jakieś rady?
Rozumiem Cię w 100%. Ja jestem tutaj niecały rok, wyjechałam do chłopaka, praca jest celem, ale nie samym w sobie. Po kilku tygodniach miałam już pytania – pracujesz już? mówisz już po norwesku? I miałam poczucie ciągłego nacisku, że “dawno” powinnam już znaleźć pracę i płynnie znać norweski. Na myśl przychodzi mi jedno pytanie, czy nikt z tych ludzi nie pamięta już jak długo trwała ich nauka chociażby angielskiego w szkole? Że to nie jest usiąść w dwa miesiące i dogadywać się na luzie?
Dokładnie tak. Ile trwała nauka języka w szkole i jeszcze czy efekty tej długiej pracy były zadowalające? Miałam tylko jednego kolegę w klasie, który dla siebie uczył się języka (francuskiego) bez dodatkowego wsparcia i osiągnął świetne efekty – czego na dodatek prawie nikt nie zauważył, bo był małomówny. W przypadku pozostałych znajomych, sukces zależał od pieniędzy jakie przeznaczyli ich rodzice na długie lata dodatkowych kursów. Efektywność najczęściej słaba (bo nie wynikająca z wewnętrznej chęci), ale po 10 latach nauki każdemu coś w głowie zostanie. ;-)
“Zaczynasz się uczyć. Wszystko idzie dobrze – poznałeś masę słów. Po kilku miesiącach wychodzisz z domu. Na przystanku zaczepia Cię miła starsza pani, a Ty nie rozumiesz ani słowa! Zająkujesz się, odpowiadasz coś łamanym (ze stresu) angielskim i szybko uciekasz z “miejsca wypadku.”” – w 100% opisuje to moje podejście. Gdy uczę się sama mam wrażenie że umiem już bardzo dużo, jestem z siebie nawet dumna, ale kiedy przychodzi moment rozmowy z Norwegiem ogarnia mnie panika, nic nie rozumiem, wstydzę się i mam ochotę jak najszybciej uciec. Jest to strasznie frustrujące. Staram się z tym walczyć, choć myślę uświadamiam sobie że nie walka jest rozwiązaniem, ale akceptacja faktu, że każdy ma prawo do błędu. Zwłaszcza te, kto dopiero się uczy. :)
Mam 23 lata i moja przygoda z językiem norweskim zaczęła się 4 lata temu. Byłam studentką pierwszego roku studiów zaocznych, a że jako młode dziewczę nie chciało mi się jeszcze pracować w tygodniu, to postanowiłam pójść na jakiś kurs i padło na norweski, dość nieoczekiwanie, bo chciałam nauczyć się czegoś, czego moi znajomi nie znają, a szczęśliwie złożyło się tak, że mi się norweski baaaaardzo spodobał. I co najważniejsze nie wydawał się (i nie wydaje się być) trudny. Rok chodziłam nas kurs i zdobyłam poziom A1. Dalej nie poszłam na kurs, gdyż po pierwsze nie miałam na to pieniędzy, a po drugie zaczęłam drugie studia, tym razem dzienne, które robię do tej pory, a których charakterystyka i wymogi także pieniężne nie pozwalają na szaleństwa, jeśli jest się na utrzymaniu rodziców (ale jak tylko znajdę pracę, znowu zapiszę się na kurs!). Staram się dużo czytać po norwesku, z tego powodu mam też dużo stron norweskich i związanych z językiem norweskim na facebooku (w tym także Nocną Sowę:)), żeby chociaż codziennie parę zdań poczytać i słucham dużo muzyki. Owszem jestem osobą, która szczerze powiedziawszy zaniedbuje naukę norweskiego ograniczając ją tylko do tych stron z facebooka i muzyki. Mam zapisany też newsletter i codziennie na pocztę przychodzi mi jedno słówko po norwesku z kilkoma przykładowymi zdaniami (nie pamiętam teraz strony), ale jak tylko uzbiera mi się ich kilka, bo nie chciało mi się ich spisać, to je usuwam i czekam do następnego miesiąca. Wiem, że to podejście jest złe i chyba przestanę tak robić, bo co to za różnica czy zacznę spisywać je do zeszytu od 1. czy od 17. dnia danego miesiąca. Już i tak zrobiłam progres z tymi słówkami, gdyż po każdym staram się układać zdanie, które wiąże się z moim życiem – opublikowaliście kiedyś post, który to sugerował, by tworzyć zdania związane bezpośrednio z nami samymi, by lepiej je zapamiętywać. Do tego mam książkę i ćwiczenia oraz rozmówki, które niestety też rzadko otwieram. Oglądanie filmów norweskich też nie wychodzi, bo mało jest na internecie, albo może to ja źle szukałam. Z książkami szału też nie ma, ale udało mi się kiedyś przeczytać książkę po norwesku o tytule „Jubel”, którą wcześniej przeczytałam po polsku i wiedziałam mniej więcej o czym czytam w danym momencie. Nie mam też z kim pogadać w tym języku, aby go doskonalić. Nauka norweskiego idzie mi wolno, to fakt, ale dumnie mówię znajomym, że uczę się – bo ciągle uczę się, mimo że nie chodzę na kurs, ale robię co mogę w domu i staram się walczyć z lenistwem. A najważniejsza myśl jest taka, że nie zamierzam tego porzucić. Zamierzam dojść do momentu, gdzie będę znała dobrze ten język tak, jak znam angielski, którego uczyłam się od podstawówki, a tak naprawdę nauczyłam się go dopiero w liceum i na studiach bez problemu sobie z nim radzę (nie jestem orłem z angielskiego, ale czuję się z nim na tyle swobodnie, że większych błędów nie robię, a co najważniejsze znam też podstawy języka zawodowego). I mimo że może i z norweskim czeka mnie tak długa przeprawa (a może to tylko moje lenistwo wydłuża ją?) to nie zamierzam z niego rezygnować. To jest język, w którym chcę mówić i myśleć :)
PS. Nie wiedziałam, że aż tak się rozpiszę :)
Bardzo odpowiada mi ten sposób nauki.Jeśli ma ktoś namiary na taką stronkę z której wysyłane są wyrazy z przykładami to bardzo proszę o podpowiedź. W ten sposób rozwijam znajomość angielskiego i dla mnie jest to lekka forma nauki. A słowa bez przykładowych zdań niewiele dają.
Z jednej strony jestem z siebie dumna, bo pokonałam główną blokadę : strach przed porażką. Zaakceptowałam , że nie od razu będę mówić płynnie i poprawnie i stopniowo – choc niestety bardzo powoli ;) – robiłam postępy. Jestem na etapie który wstępnie pozwala mi rozmawiac .
Moj problem jest inny. Moj problem polega na tym, ze w pewnym momencie uswiadomilam sobie , ze uczę sie bo tego WYMAGA fakt , że mieszkam w Norwegii. Wolałabym zaczytywać się w literaturze pięknej napisanej w moim języku ojczystym, lub skupić sie na angielkim , ktory uwielbiam, a ktory ogromnie sie cofnął odkąd zrobiłam postęp w norweskim. Odkryłam, że norweskiego po prostu nie lubię ( jak więc nauczyc sie czegos , czego uczenie nie sprawia w ogole przyjemnosci? :(( .. chciałbym lubić , ale jedynie czasem sobie wmawiam , że tak jest . Nie wiem czy moj wpis się nadaje na tak inspirujący blog, ale wydaje mi sie , ze takich ludzi jak ja jest więcej ..ludzi którzy nie kochają tego języka a wrecz czasem go nie lubią ( a szkoda) , tylko szukają tu motywacji do dalszej, raczej przymusowej, nauki. Dzięki wam udało mi się zacząć, udało mi sie zrobić postępy . Nadszedł czas zwątpienia , zmęczenia , nie wiem co zrobić by bardziej polubić się z norweskim :/
Pewnie, że Twój wpis nadaje się na ten blog. Jest prawdziwy i szczery. Możliwe, że więcej osób ma ten problem.
Warto próbować polubić ten język. Znam wiele osób, którym się to udało. Tylko, że wydaje mi się, że Ty już tę próbę podjęłaś. Ja na Twoim miejscu zastanowiłabym się jeszcze z czego wynika niechęć do języka. Czy chodzi o ludzi? Wtedy trzeba zmienić otoczenie. Czy chodzi o brzmienie? Może warto odkryć dialekt, który przypadnie Ci do gustu (spośród tak ogromnego wyboru nie wierzę, żeby któryś Ci się nie spodobał). Dlaczego właściwie zdecydowałaś się zamieszkać w Norwegii? Czy to nie była Twoja decyzja? Może są jeszcze inne powody, których zdefiniowanie pomoże Ci pójść dalej.
Jeśli dojdziesz do wniosku, że to naprawdę nie jest dla Ciebie, to nie ma co tracić czasu. Jest tyle pięknych miejsc na świecie, gdzie można żyć i tyle świetnych rzeczy do nauki, że szkoda czasu na robienie czegoś na siłę.
Mam nadzieję, że to wszystko, czego nauczyłaś się podczas nauki norweskiego, pomoże Ci w szybszym opanowaniu kolejnych umiejętności w życiu. A może jednak coś się jeszcze zmieni. Pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziana.
Bardzo dziękuje za odpowiedź. Myślę , że moja niechęć wynika głównie z tego , że pomimo włożonego “wysiłku” wciąż czuję się nowicjuszem i często nie rozumiem moich potencjalnych rozmówców (mnogość dialektów, szybkosc mowienia, wymowa która różni się od tej słyszanej na mp3;)) .. Rozmowy mnie stresują.
Na szczęście wierzę, że jeśli się nie poddam, może uda mi się poczuc sie kiedyś swobodniej. Wasze wpisy uczą mnie dystansu i przełamywania wewnetrznych barier.
Druga przyczyna niechęci , myślę ,że najistotniejsza, to fakt , że wyboru Norwegii jako miejsca zamieszkania dokonał mój mąż . Zaczynałam naukę języka bardzo tęskniąc za rodzina w Polsce, nic dziwnego , że nie mam zbyt pozytywnych skojarzeń.
Wiem, ze sama musze podjąć decyzję, ogromnie dziękuję za cenną analizę i wiarę , że może jeszcze wydarzy się coś , co zmieni moje nastawienie.
Chcę jeszcze spróbować , tusen takk za wasz wielowymiarowy blog.
Uczenie się dla samej chęci opanowania języka uważam za krótkotrwały proces, zryw, który mija już po pierwszej fascynacji. Później następuje tzw. zjawisko szklanej ściany, czyli dalsze chęci przegrywają z brakiem motywacji. Niby chcemy, niby mamy wyznaczony cel, ale jasno sprecyzowane zamierzenia w dalszej nauce języka obcego umierają śmiercią naturalną. Wydaje nam się, że obraliśmy cel, więc powinno być z górki, ale samo założenie – nauczę się języka obcego – to mało, aby opanować dany język.
Uczyłam się języka włoskiego, ale stwierdziłam, że do Włoch mam za daleko, wakacje we Włoszech są zbyt drogie, pracy w Polsce, w której będzie wymagany język włoski raczej nie znajdę, dlatego uznałam, że język niemiecki jest dla mnie bardziej osiągalny. Nie przez pryzmat gramatyki, słownictwa itp… Patrzyłam bardziej przez pryzmat ZASTOSOWANIA tego języka w swoim życiu. Często wyjeżdżam do Niemiec, bo mam bliżej, być może (jest to moim ukrytym pragnieniem) znajdę pracę, gdzie ten język będzie potrzebny tu w Polsce, dlatego wiem jak bardzo język niemiecki jest mi potrzebny do życia.
Samo znalezienie zastosowania w praktyce języka obcego znacznie szybciej przybliża nas do opanowania w sposób łatwy i przyjemny wyznaczonego celu.
Większość dorosłych ludzi zapisuje się na kurs języka obcego dla ambicji poznania i zaimponowania znajomym. Znalezienie wewnętrznej, praktycznej potrzeby zaznajomienia się z językiem ułatwia nam pokonanie bariery przymusu.
Znalazłam szczególny sposób nauki języka obcego: znajduję ciekawe zdania, artykuły itp. w języku polskim. Coś co mnie motywuje w ojczystym języku. Następnie wybieram poszczególne słowa i tłumaczę na język niemiecki. Znając poszczególne zasady gramatyki tworzę zdania. Raz, dwa razy w miesiącu spotykam się na 1 godzinę z lektorką na indywidualnych zajęciach i proszę ją o sprawdzenie ewentualnych błędów.
Indywidualizacja słownictwa języka obcego pozwoliła mi nauczyć się języka obcego szybciej, ze względu na słowa, wyrażenia, które były mi bliższe, które wyrażały moje poglądy, moje zainteresowania, przedstawiało świat jaki ja widzę i z jakiej perspektywy obserwuję go. W ten sposób łatwiej mi formułować zdania w języku niemieckim, łatwiej mi wyrażać własną opinię.
Polecam!
Bardzo mi się podoba Wasz sposób motywacji do nauki języka. Nie wszyscy rozumieją jakie to jest ważne. Sama lekcja może niewiele dać bez odpowiedniej motywacji i podejścia.
Ja mam inną barierę o której jeszcze chyba nikt nie wspomniał tutaj.
Wstyd się przyznać ale to zwykłe lenistwo. Mam słomiany zapał. Zaczynam się uczyć i nawet idzie mi nieźle ale potem mnie coś odciąga i zapał maleje. Potem przerwa i wszystko od nowa.
Mój zapał jest falujący – raz w górę , raz w dół.
Nie znalazłam jeszcze sposobu jak sobie z tym radzić. Ale będę wdzięczna za każde wskazówki.
WITAM!
PRZECZYTAŁAM artykuł i wiele w nim prawdy. Ja mówię z błę-
dami ale niestety nikt mnie nie poprawia,mam na myśli Norwegów. Poza tym mówię schematami a skoro to wystarcza to jakoś nie mam pędu do nauki nowych wyrażeń. Wiem że to błąd. Jest jeszcze kłopot taki że nowe słówka nie są wykorzystywane i po krótkim cza się gdzieś ulatują.
Mieszkam w Polsce, a mój mąż w Norwegii. Myślę, że kiedyś się tam przeniosę, a jeśli nie na stałe, to na pewno będę często tam wyjeżdżać. Uczę się norweskiego, najpierw sama a teraz na kursie w Polsce, który mnie mobilizuje przed robieniem sobie “odpoczynku od nauki”. Chcę pracować w zawodzie medycznym. Wiem, że ta praca to przede wszystkim rozmowa z pacjentem. Jak widzę tekst jest mi go łatwiej zrozumieć, chociaż nie umiem się pozbyć nawyku tłumaczenia sobie zdań na język polski. Natomiast słuchając tekstu nie rozumiem go, tylko pojedyncze słowa. Jaką metodę znaleźć dla siebie, żeby wreszcie zrozumieć to co słyszę. Jakie metody Wy mieliście? Jak ktoś mówi do mnie po norwesku mam wtedy pustkę w głowie, uciekają mi proste słowa. Nie znam angielskiego, więc nie wchodzi w grę inny sposób porozumienia się. A może znam za mało słów?
Witam
Nawiązując do ostatniego komentarza
tez mam wielki problem ze zrozumieniem Norwegow.. Rozumiem co czytam, rozumiem mp 3 przygotowanei specjalnie do podrecznikow do nauki norweskiego, ale kiedy probuję porozmawiac wtedy tracę wiarę w sens dalszej nauki .. Wyłapuję pojedyncze słowa, ale nie nadazam z tlumaczeniem w glowie.. Często nie rozumiem nic ( słyszę “bełkot”). Troszkę pomaga prośba o powtorzenie i zwolnienie tempa , ale ile mozna prosic ;) Poza tym pomaga to tylko odrobinę.
Czy znacie jakies metody które ulatwiły by rozumienie ze słuchu ? pozdrawiam
Po pierwsze cierpliwość. Nie zniechęcaj się, niech każda rozmowa po norwesku będzie dla Ciebie wyzwaniem, z którego możesz się czegoś nauczyć, a wszystko będzie dobrze.
Po drugie filmy i audycje radiowe – jeśli masz czas na robienie przerw, wertowanie słownika i kilkukrotne wsłuchiwanie się, co powiedzieli. Potraktuj to, jak aktywne ćwiczenie słuchu, wtedy uzyskasz najlepsze efekty (bierne słuchanie jest mało skuteczne).
A jak się czujesz z fonetyką? Wiele badań wskazuje na to, że problemy z rozumieniem często wynikają z ignorowania przez mózg niektórych dźwięków. Można temu przeciwdziałać ćwicząc aktywnie wymowę – wtedy przyzwyczajasz mózg do akceptowania tych dźwięków.
Dziękuję za odpowiedź.
Uświadomiłam sobie, że bardziej efektywne będzie dla mnie próbowanie zrozumeinia ze słuchu ( np filmu) niż skupianie się na włączonych do niego napisach ;)
Z fonetyką nie jest zle, staram się mówic poprawnie. Nie widzialam , ze mówienie i sluchanie moze byc ze sobą az tak połączone.
Marcinie , Nocna Sowo , jesteście najlepszym blogiem o języku norweskim :)
“Tylko otwarcie się na możliwość popełnienia błędów otwiera przed Tobą wspaniałą możliwość nauczenia się czegoś nowego.”
Dzięki za te słowa! Drukuję i wieszam na ścianie jako motywator :)
Cześć! Trafiłam na Waszą stronę kilka dni temu poszukując stron informacyjnych po norwesku. I przepadłam, stworzyliście bardzo profesjonalne, przejrzyste, motywujące miejsce, nie mogę się powstrzymać od zaczytywania się we wpisy.
Norweskiego zaczęłam się uczyć niedawno, bo jakieś dwa tygodnie temu. Dlaczego? Bo zawsze chciałam poznać któryś z języków skandynawskich, a że Norwegia pociąga mnie jako kraj (ja taka północna-zimna dusza jestem) to wybrałam go. Język bardzo mi się podoba, nauka sprawia mi przyjemność, uczę się codziennie. Wiem, może to dopiero 2 tyg i za wczesnie by prognozować, ale w swoim życiu miałam styczność z kilkoma językami, a dopiero przy norweskim poczułam prawdziwą fascynacje i szczere chęci do samodzielnej nauki.
Zdecydowałam napisać pod tym wpisem, bo mam pewną barierę. Barierę, która jednak może okazać się decydująca. Która jest w stanie zabić mój największy zapał. Otóż nie wymawiam “R”. Nie za bardzo jest możliwośc skorygowania tej wady wymowy. A przecież wymowa w norweskim jest tak ważna. Wtedy pojawiają się myśli “nawet jeśli będę umieć język na wysokim poziomie, rozumieć ze słuchu, tworzyć zdania, to i tak nigdy nie będę mogła z ludźmi rozmawiać, bo nikt mnie nie zrozumie”. Czy w takim razie jest w tym sens? Nie wiem co począć.
Czy ludzie z wadami wymowy są w stanie nauczyć się języków obcych?
Dzięki, że poruszyłaś temat wady wymowy. Czy masz problem z wymówieniem wibrującego “r”? A jak sobie radzisz z angielskim “r” (np. are)?
Wydaje mi się, że jeśli skupisz się na poprawnej wymowie samogłosek, to nawet przy zupełnym braku “r” będziesz w stanie porozumieć się w 99% sytuacji. W wielu słowach “r” jest niewibrujące i trochę podobne w brzmieniu do angielskiego. W dodatku w różnych dialektach “r” brzmi różnie. W Polsce większość ludzi wymawia słowa podobnie. W Norwegii spotkasz się z bardzo różną wymową – ludzie są tu przyzwyczajeni na różnorodne brzmienie słów. Np. są dialekty, w których zamiast “r” jest gardłowe “h”.
PS: Przypomniało mi się, że wielu Japończyków nie rozróżnia “r” od “l”. Czasem wymawiają jedno, czasem drugie (w tych samych słowach), a czasem coś pomiędzy. Zupełnie się tym nie przejmują. :)
Dziękuję za szybką odpowiedź! Muszę przyznać, że mnie podbudowałeś i dałeś nadzieję na to, że jednak nie będę skazana na milczenie :)
Tak, mam problem z wibrującym “r”, moje udawane “r” jest gardłowe i często podchodzi pod “y”. W Polsce zdarza mi się zostać niezrozumianą, i w 9/10 przypadków kiedy podaję nazwisko, ludzie nie są w stanie go zapisać (eh to “r” w nazwisku).
Angielskim posługuję się dosyć dobrze i muszę przyznać, że czuję się w nim swobodniej niż w polskim, jeśli chodzi o wymowę i brzmienie (chociaż Włoch z którym rozmawiałam po angielsku śmiał się, kiedy mówiłam słowo “firecamp” ahah). Zapewne prędzej zostanę zrozumiana po angielsku niż po polsku.
Norweski martwi mnie przy czasownikach w czasie teraźniejszym, “-r” na końcu słowa jest dla mnie dużym wyzwaniem. Oglądałam kilka wiadomości po norwesku i czasem ta wymowa jest bardziej twarda, a czasem mniej.
Postaram się nie zrazić i wymawiać słowa jak najpoprawniej. I oh, gdyby tak w Polsce nie przejmować się różnicą między “r” i “l” :)
Dzięki za ten artykuł, szczerze myślałam, że to ja mam jakiś problem, że coś jest ze mną nie tak, bo choć uczę się już dłuższy czas to gdy przychodzi do rozmowy z Norwegiem zamykam się w sobie, boję się popełnić błąd. Ulżyło mi, bo z Waszego artykułu wynika, że to naturalne i wystarczy to przełamać, że nie jest ze mną coś nie tak ;)
Każdy z nas robi błędy w ojczystym języku!
I nikt nie zna wszystkich słów ojczystego języka.
Ani gramatyki.
Ale o tym się nie myśli, bo to ojczysty język. Mój – więc jak się komu nie podoba, niech się odwróci na pięcie i zmyka.
Za to język obcy – łoooo – tu musi być perfekcja…
A wystarczy podejść do języka obcego jak do, nie! nie ojczystego!, ale: własnego. I już.
Nigdy nie będę mówić bez akcentu, rozróżniać u od y a nawet æ od a, ø od e.
Zawsze będę robić błędy.
Tak jak po polsku nie odróżniam ch od h i nigdy nie wiem, czy w szyku przestawnym czasu przyszłego jest forma osobowa, czy właśnie bezokolicznik.
Dlatego nigdy nie mam zahamowań w mówieniu w obcych językach. Zaczynam od razu, gdy tylko nauczę się paru słówek. Z mojego doświadczenia z innymi językami wynika, że do komunikacji wystarcza tyle gramatyki, żeby być zrozumianym – nie musi być bezbłędna. Do swobodnego porozumiewania się na co dzień (sklep, autobus, podstawowe rozrywki) wystarczy lekko ponad 1000 słów; do nieswobodnego – nawet kilkaset.
A potem! Potem dopiero są lata szlifowania i doskonalenia. Ale żeby mieć co szlifować, to trzeba…
…mieć co.
Ha det bra!
Ja mialem z j. niemieckim taki problem (czesciowo mam do dzisiaj, ale juz nie tak duzy), ze mimo to , ze czytalem ksiazki czasopisma niemieckie, ogladalem od momentu nauki przez 4 lata TYLKO I WYLACZNIE niemiecka telewizje zeby sie osluchac. Efekt byl taki, ze po roku rozumialem o co chodzi w danej dyskusji (o czym rozmawiaja), na jaki temat byl news w wiadomosciach czy sens ksiazki lub filmu. Po 3-4 latach stwierdzilem przekonujac sie na wlasnej osobie, ze “wszystko” rozumiem, ze bardzo dobrze pisze…., ale ciezko mi mowic w tym sensie, ze zjadam slowa, ze nagle mi tych slow brakuje a jak czytam cokolwiek ogladam TV czy film to czuje sie na prawde mocny, gubie sie w gramatyce, jakam jak przyslowiowy jakala.
Ciezko mi zrozumiec ten problem, nie wiem dlaczego tak jest juz myslalem nawet ze moze wizyta u niemieckiego logopedy cos by dala??
Ich moechte euch darauf hinweisen dass, mein deutsch wirklich gut ist und ich persoenlich bin mit meinem deutsch sehr zufrieden und stolz auf mich selbst. Vielleicht koennte mir jemand helfen? bzw. sagen warum fernsehen, lesen mit 95% Text Verstaendnis so gut funktioniert und beim Gespraech bzw. Konversation sieht das alles lange nicht so toll wie ich es mir gedacht und gewuenscht habe….
Dzieki wielkie za pomoc!
Pozdrawiam i zycze wszystkim koncowego sukcesu!!
Problem, który opisujesz, to rozbieżność między Twoim aktywnym i pasywnym słownictwem. Rozumiesz dużo z kontekstu i “czujesz” znaczenie wielu słów, ale gdy chcesz je samemu wypowiedzieć, wpleść w kontekst i gramatykę, sprawia Ci to problemy. Jedyną radą jest tu “używaj języka”. Osłuchiwanie się, pomaga w rozumieniu, ale rzadko przekłada się bezpośrednio na mówienie. Tylko mówiąc ćwiczysz mówienie. :)
Naprawdę ten artykuł bardzo ciekawy i poprawny. Macie racje. Uczę język polski. Ten język jest obcy dla mnie. Mieszkam w Polsce jeden lat, mogę czytać, oglądać filmiku na polskim. To dla mnie jest łatwo. Ależ tak bóję się mowić po polsku. Zawsze milczę. Nie mogę podołać wstyd błędow który mogę zrobić. Jeszcze nie mogę uczyć nowe słowa. Zawsze staram unikać tego robić. Szukam nowe materiał ( książki, podkasty) a póżniej nie użytkowam. Często myślę co nigdy nie dam rady nauczyć polskiego. Nie wiem co robić z ta sytuacją.
Jeden rok to przecież bardzo krótko. Dużo już potrafisz. Nie poddawaj się.
Dobry artykuł – motywujący :) Ja od dwóch tygodni “wkręciłam” sobie naukę norweskiego i wszyscy patrzą na mnie z politowaniem. Ten język nie jest mi potrzebny zupełnie do niczego, ale uwielbiam norweskie kino i zawsze fascynował mnie sposób w jaki aktorzy wypowiadają każde zdanie. Norweski jest tak niesamowity, że od zawsze uważałam, że super byłoby nauczyć się choć kilku zwrotów. Niedawno trafiłam na aplikację Duolingo i bardzo spodobał mi się sposób nauki z tą aplikacją, więc stwierdziłam, że spróbuję. Umiem już kilka słówek ale uważam, że uczenie się wymowy z tym programem jest chyba kiepskim pomysłem, gdyż zwroty czytane są bardzo niewyraźnie – chyba przez automatyczny program. (Macie jakąś opinię na temat tej aplikacji?)
Ostatnio trafiłam na Wasz blog i bardzo podoba mi się sposób w jaki motywujecie nas do nauki :)
A co do “wymówek”. To u mnie , po 1. znajomość norweskiego zapewne nigdy mi się nie przyda, nie planuję wyjazdu do norwegi a i Norwegowie nie zawitają w moje strony. Po 2. powinnam , jeśli już, uczyć się angielskiego , z którym u mnie średnio a przydaje mi się w dość często (chociażby na wakacjach) a po 3 to to, o czym pisałam na początku – wszyscy są delikatnie mówiąc zaskoczeni moim pomysłem nauki tego języka i same spojrzenia z kategorii “zwariowałaś?” skutecznie mnie demotywują.
Także nie wiem na ile starczy mi zapału do dalszej nauki. Człowiek jest jednak z natury leniwy i unika tego co trudne .
Świetny blog! :) Bardzo dobrze opisałeś co dzieje się w niejednej głowie (np. w mojej:). Wiele lat w Polsce uczyłam sie języka francuskiego, skończyłam nawet filologię romańska na jednej z lepszych uczelni. Po przeprowadzce do Francji przeżyłam nielada rozczarowanie, tyle lat nauki a ja miałam problemy z najprostszymi zdaniami… od rozumienia po mówienie (oczywiście wyrzuty, wyrzuty, wyrzuty..). Bariera była tak duża, że to przerodziło sie w jakieś dziwne zjawisko, jakby strachu przed komunikacją z ludźmi. Jestem perfekcjonistką więc każdą kolejną porażkę brałam bardzo do siebie. Kilka lat minęło a ja wciąż regularnie się uczę. Planuję zabawić tu jeszcze kilka dobrych lat więc myślę, że warto; a i ponadto jest to dobra życiowa lekacja, żeby nauczyć się wybaczać sobie małę potkniecią i się nie zniechęcać pomimo przeciwności :) Podrawiam
mam blokade bo pracuje z takimi ludzmi co mnie caly czas doluja moj ojciec tez mnie ponizal padania psychotechniczne ledwo zdalem szkoly dobrej tez nie ukonczylem.moje dziecinstwo tez nie bylo kolorowe. ale mam zone dobra czula mila i moze dlatego walcze aby nauczyc sie jezyka niemieckiego i wyjechac do pracy do niemiec.
Witaj :)
Ja mam problem z nauka języka, jestem po 50-tace i szczerze mówiąc nie uczyłem się systemowo dziesiątki lat, jakieś drobne sprawy potrzebne soborach bieżącej zapamiętuje. Kiedyś „połykalem” książki, teraz nie mogę przeczytać choćby rozdziału, nie wiem czy to problem z koncentracja, stresem czy czymś innym, niemniej wracając do meritum…… powtarzam słówka, pisze je, mam siebie nagranego i odsłuchuję i…… w sumie nic nie wchodzi, czasem jakieś pojedyncze zapamiętam… często słyszę jakiś dialog i „wiem” ze się uczyłem jakiegoś słowa i „powinienem” znać jego znaczenie i nic, nie przypominam sobie ;-(((
Proszę o pomoc, poradę……
Pozdrawiam, Przemek
Wysłane z iPhone’
Witam! Mieszkam tu już długo więc trochę napiszę. Dokładnie jutro minie 8 lat od wylądowania na stałe. Gdy słyszę np. “łeb do języków”, “mózg do języków” to mnie krew zalewa. Aktualnie uczę się norweskiego tylko pasywnie bo oprócz tego mam trzy inne języki a na tym nie będzie koniec :) Nie mam już żadnych problemów z “codziennym” językiem i o “podpieraniu się” angielskim też nie ma nowy. Udało się choć 6.5 z tych 8 lat spędziłem z Polakami i z polską tv. Dziś większość to strim.no Polecam! Na szczęście te 1.5 zrobiło różnice. Do końca roku “zaatakuje” B2. Znam człowieka, który po 20 latach! zna dwa słowa po norwesku. Mówi, że “przyjechał do roboty” a nie się uczyć. Dużo osób mówi, że “angielski wystarczy”. Gdyby to jeszcze był normalny angielski, ale często te osoby nie mają nawet europejskiego B1. Nie ma również różnicy w zarobkach a zwolnienie kogoś ze względu na brak norweskiego jest niedoprzyjęcia. Większość znajomych siedzi już długo na stanowiskach nic im nie grozi. Tutaj kółko się zamyka. Ja kocham języki i nie wyobrażam sobie rozmawiać z Norwegami po angielsku! Nie wszyscy muszą być poliglotami, ale nie wierzę by w 10 lat się nie nauczyć chociaż A2. Każdy musi sam zdecydować! Życzę wszystkim cierpliwości i wytrwałości!